Siła grupy a narodowość?

Przeczytałam ostatnio wypowiedź pewnego profesora, że my, Polacy, musimy nauczyć się lepszej pracy zespołowej, jeśli chcemy osiągać sukcesy i rozwijać się jako naród. Pewnie to zdanie nie zatrzymałoby się na dłużej w mojej świadomości, gdyby nie możliwość obserwacji na żywo współpracy Amerykanów. W czerwcu 2010 r. spędziłam 9 dni w USA, podnosząc swoje umiejętności w komunikacji na treningu „Porozumienie bez Przemocy” (Nonviolent communication), prowadzonym m.in. przez twórcę metody dr Marshalla B. Rosenberga. Tym, co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, to efektywna i przyjemna współpraca Amerykanów.

To było niezwykle inspirujące przeżycie – móc doświadczyć, jak doskonale może funkcjonować grupa ludzi, w jaki sposób przejawiał się w niej duch zespołu.

Współpraca przebiegała tak naturalnie, że aż niezauważalnie. I co ciekawe, Amerykanie nie do końca rozumieli mój zachwyt nad ich pracą zespołową, nad  tym, jak działała grupa, jak troszczyła się o poszczególnych członków, jak wspierała ich w otwartości i działaniu. Zadaniem naszej grupy nie było dokonanie wielkich wyczynów. Chodziło m.in. o zorganizowanie się w kilkuosobowych podgrupach, wymyślenie terminów wspólnego ćwiczenia, programu, który miał zostać przedstawiony na forum całej grupy (około 50 osób).

Jednakże pamiętam, że podobne zadania wykonywane w polskich grupach pociągały za sobą duże emocje. Kiedy w zbliżonych warunkach nawiązywaliśmy pierwszy kontakt – spotykali się ludzie, którzy się wcześniej nie znali, z różnych środowisk, w różnym wieku, a głównym motywem, jaki ich łączył, była chęć pracy nad swoim osobistym rozwojem, to współpraca na ogół wiązała się z emocjami i komplikacjami. Najpierw nie było lidera (trudno było go wyłonić). Potem lider zachęcony przez wspierające go osoby przedstawiał swój program działania, po czym automatycznie rodził się drugi pomysł. Lider nr 2 wchodził na scenę (miał swoich głośnych zwolenników). Wtedy cała grupa miała dokonać wyboru – co robimy dalej? Czyj pomysł realizujemy? I tak na dyskusjach, polemice, sporach mijał nasz cenny czas na samorozwój.

Na szczęście, na koniec zawsze dochodziliśmy do porozumienia, przedstawialiśmy program, nawet go realizowaliśmy z dużym sukcesem. Tak jakby dla wykonania zadania nieodzowna, wręcz konieczna była spontaniczność, emocje, polemika, konflikt, przeciwstawne podgrupy i nuta chaosu. I koniecznie duże różnice poglądów, nawet w prostych sprawach, pojawiające się jakby na zawołanie.

Natomiast Amerykanie potrafili się błyskawicznie zjednoczyć, wspierać z zapałem lidera, iść bez wątpliwości do celu. A przy tym, w przeważającej większości, niezmiernie cenili wartość grupy jako „grupy” – osobnego bytu, dla którego są gotowi wiele zrobić, poświęcić swój indywidualny interes. Grupę łączyło poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: co mogę zrobić? Jak mogę przyczynić się do wzrostu grupy? Jaki wkład mogę wnieść? Jak mogę być bardziej użyteczny?

Mam wrażenie, że taka postawa rzadziej występuje wśród Polaków. Nawykowo wchodzimy w dyskusje, walkę na coraz oryginalniejsze argumenty. Grupa jest zbiorem niezależnych jednostek, które z niechęcią rezygnują ze swojej indywidualnej wolności na rzecz dobra ogółu. Obserwowanie Amerykanów było dla mnie zjawiskowym zdarzeniem. Do tej pory nie za bardzo wyobrażałam sobie, że można w tak realny sposób budować siłę grupy.Tym samym sprawdza się przysłowie, że podróże kształcą i poszerzają wyobraźnię!

Beata Kościelniak

Siła grupy a narodowość?

Jedna myśl na “Siła grupy a narodowość?

Komentowanie zostało wyłączone.

Przewiń do góry